I jak przetrwać, gdy wszystko jest już tylko otwartą raną?
Z każdym oddechem tracę więcej krwi. Nawyk wdychania powietrza jest mimowolny. Z każdym kolejnyn oddechem coraz bardziej przybliżam się do śmierci.
Nic na to nie poradzę.
Oszukuję się w bezsilności każdego dnia. Stwarzam bezpieczną iluzję życia. Że to niby wspaniałe tak trwać. Lecz nie umiem okłamać swego serca. Ono zna swój cel. I mknie tam z szybkością czasu.
Próbuję jakoś tu zaistnieć. Trzymam się jeszcze. Boli mnie takie zakłamanie. Więc trwam w uśpieniu. Głucha na wszystko. Nieczuła na dotyk. Zimna jak lód.
Nie chcę brać na siebie odpowiedzialności za czyny innych... gdy nawet z sobą nie daję rady.
Tak wiecznie być nie może. Zbudzić się kiedyś muszę. Wypełnić swój cel. Wiem to od zawsze. Odkryłam sama. Bez Boga w duszy. Wbrew Jego woli.
I zjednam się kiedyś w sobie. W resztkach szczęścia nigdy nie danego mi.
Stanę się.