"Kocha sie nie za coś, tylko za nic, wbrew wszystkiemu".
Słowa te kiedyś powiedział zmarły niedawno ks. Twardowski i są powtarzane przez dzisiejsze pokolenie zbuntowanych nastolatków i notorycznych samotników, tęsknym wzrokiem szukających prawdziwej miłości.
Słowa zmarlego dziś księdza, przekazywane z ust do ust, ewoluowały do popularniejszego stwierdzenia: nie kocha się za coś, tylko pomimo czegoś.
Czy naprawdę przeciętnemu zjadaczowi chleba wystarczy usłyszeć jakąś głupią mądrość z ust autorytetu, aby zaczął to powtarzać bez chwili zastanowienia?
Kochasz za nic? Jesteś tego pewien?
Kochasz swoją matkę nie za to, że jest twoją matką, dała ci życie i miłość?
Kochasz swoją kobietę nie za to, że posiada cechy, które uwielbiasz?
Czy aby na pewno, w sytuacji, gdy ktoś poprosi cię, byś ją scharakteryzował, wymieniasz "pomimo czegoś" mówiąć: nie jest brzydka, nie ma takich a takich cycków i takiej a takiej dupy? Nie! Charakteryzujesz swoich ukochanych wymieniając ich zalety.
Gdy mężczyzna opisuje kobietę, mówi, że jest piękna, ma cudowne oczy, ślicznie się uśmiecha, jest mądra i inteligentna.
Gdy kobieta opisuje mężczyznę, mówi, że jest przystojny, opiekuńczy, daje poczucie bezpieczeństwa, rozumie jej problemy.
Nie ma czegoś takiego, jak kochać_za_nic, ponieważ wtedy kochalibyśmy wszystkich! Absolutnie wszystkich.
Nie ma czegoś takiego, jak kochać pomimo_czegoś, choćby z tego względu, że nasza miłość jest odwzajemnieniem miłości lub szacunku drugiej osoby, a nie tym, że ta osoba nie jest seryjnym gwałcicielem i nie nosi brudnych gaci.
Jeszcze więksi popierdoleńcy, na hasło "kocha się za coś..." reagują oburzeniem - jak to? Za coś? TY kochasz za coś, więc nie tak bezinteresownie i szczerze?
To kolejna bzdura. Bzdura ludzi żyjących w świecie iluzji. Bzdura ludzi wierzących, że sami potrafią kochać bezinteresownie. A wystarczy taką osobę zapytać, dlaczego kocha? Niech tylko uzasadni, choćby nawet miało być to uzasadnienie pomimo czego kocha.
I wtedy każde uzasadnienie, każde jej słowo, będzie zaprzeczeniem bezinteresownej miłości, ponieważ odpowiedź na pytanie "dlaczego kochasz?", narzuca "interesowność" tego uczucia.
Jeśli kochałoby się bezinteresownie, to nigdy nie domagalibyśmy się tej samej miłości od tych, których obdarzyliśmy uczuciem.
Jeśli kochałoby się bezinteresownie, to nigdy nie istniałby najmniejszy powód, by ta miłość przestała istnieć, ponieważ w bezinteresownej miłości nie może być mowy o wpływie czynników zewnętrznych.
Jeśli kochałoby się bezinteresownie, to ta miłość nie miałaby nie tylko końca, ale i początku. Nie istniałby moment, w którym zdalibyśmy sobie sprawę z własnych potrzeb dając tym samym jej początek.
Każda miłość, nawet ta szczera i romantyczna, jest oparta na nieustannym spełnianiu wzajemnych wymagań.
I wreszcie na koniec - Twardowski nie był głupi. Jego powiedzenie jest powtarzane nie tylko dlatego, że on to powiedział (bo o tym i tak mało kto wie), ale także dlatego, że brzmi mądrze. A ludzie są łasi na mądrości, chłoną je bezinteresownie. Ksiądz wiele mądrego napisał, ale w tym jednym przypadku najzwyczajniej się chyba zagalopował. Nie odbieram mu mądrości, zauważam człowieczeństwo, na które składają się nie tylko zalety ale i wady. Rzecz sprowadza się do tego, by umieć dostrzec to, uwierzyć, że nawet autorytety są zwyczajnymi ludźmi mówiącymi głupoty. Uwierzyć i zrozumieć, że kochamy za coś, kochamy pomimo czegoś, kochamy wbrew czemuś, itd... Nie ma jednego, odgórnego nakazu miłości takiej, a nie innej. Nie ma jednej definicji miłości, i nie jest gorszy ten, który swoją matkę kocha za to, że dawała mu miłość, od tego, który kocha matkę pomimo, że potrafiła być wredna i zaborcza. Bezinteresownie mozna kochac tylko siebie.
I tyle. :):):) Pozdrawiam!